„Mimo starań buntujących się lekarzy, w żadnym szpitalu w Polsce nie ma zagrożenia dla zdrowia i życia pacjentów” – komentuje w rozmowie z RMF FM minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. Szef resortu uważa, że sytuacja nie jest normalna, ale widma paraliżu ochrony zdrowia nie ma. W wielu miastach w Polsce lekarze w ramach protestu wypowiedzieli klauzulę opt-out i zrezygnowali z dodatkowych dyżurów. Jak podaje Porozumienie Zawodów Medycznych, jest to już ponad 5 tysięcy medyków. W efekcie od dziś większość z nich będzie pracować nie więcej niż 48 godzin tygodniowo. Dla pacjentów może to oznaczać dłuższe czekanie na wizytę u lekarza, bo wiele szpitali ma problem z obsadzeniem dyżurów.
Co najwyżej tu i ówdzie została zaburzona organizacja, co jest wyzwaniem dla pracującego tam personelu - mówi w rozmowie z RMF FM Konstanty Radziwiłł. A to właśnie pracujący tam lekarze, a nie ministerstwo zdrowia, są według Konstantego Radziwiłła jedyną przyczyną problemu.
Minister zdrowia nie uważa tej sytuacji za normalną, natomiast musi reagować, żeby w jakiś sposób umożliwić poradzenie sobie z tą trudną sytuacją, która może się pojawić w niektórych szpitalach. Te regulacje, które wprowadzamy oznaczają przyznanie prawa do decyzji, jaką będzie obsada dyżurowa dyrektorom szpitali. Oni znają obłożenie szpitali, intensywność pracy. To jest przeniesienie decyzji o tym, jak to powinno być zorganizowane z poziomu ministra zdrowia na poziom dyrektora szpitala - sądzi Radziwiłł.
Ci lekarze, którzy odmawiają pracy na dyżurach robią to z rozmysłem, żeby skomplikować pracę szpitali - uważa minister zdrowia.
Jest wiele szpitali, gdzie protestu nie ma i pacjenci mogą się leczyć - przekonuje Radziwiłł.
Minister zdrowia radzi pacjentom, żeby w razie potrzeby szukali innej placówki w okolicy. Konstanty Radziwiłł podaje przykład zamkniętej przez brak lekarzy nocnej i świątecznej opieki medycznej w Rzeszowie.
Naprawdę bardzo niedaleko stamtąd można było skorzystać z poradni która byłą otwarta, więc można powiedzieć, że to nie jest coś, co wywraca system do góry nogami - mówi Radziwiłł. Mam nadzieję, że lekarze zrobią rachunek sumienia i zakończą protest zanim sytuacja będzie poważna - dodaje minister zdrowia.
Już w środę w Sejmie odbędzie się nadzwyczajne posiedzenie komisji zdrowia w sprawie sytuacji w szpitalach. Konstanty Radziwiłł nie chciał zadeklarować, czy weźmie w niej udział osobiście. Powiedział tylko, że pojawi się na niej ktoś z kierownictwa resortu.
Protestujący medycy deklarują, że nie odchodzą i nie odejdą od łóżek pacjentów. Chcą tylko pracować zgodnie z kodeksem pracy. Nie chcą też wyjeżdżać do innych krajów w poszukiwaniu zadowalających zarobków.
Tak będzie, jeżeli nic się nie zmieni, jeżeli ich wynagrodzenia nie wzrosną, jeżeli warunki pracy się nie poprawią. Teraz większość czasu spędzamy nad dokumentacją, a nie z pacjentem. Jest nas za mało, a pacjentów jest za dużo - mówi doktor Natalia Bilińska, jedna z protestujących. Według niej, to Ministerstwo Zdrowia powinno wziąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo pacjentów, a nie przerzucać jej w całości na dyrektorów szpitali i lekarzy.
Pokazujemy, że bez tych klauzuli ochrona zdrowia ma utrudnione działanie i przez wiele lat nikt nic nie zrobił, żeby zapobiec katastrofie kadrowej w polskiej ochronie zdrowia - mówi Łukasz Jankowski, przedstawiciel Porozumienia Rezydentów, które zainicjowało protest lekarzy i akcję wypowiadania klauzuli opt-out.
Lekarze, którzy wypowiedzieli specjalne klauzule, nie tylko nie będą pracować więcej niż 48 godzin tygodniowo. Zgodnie z kodeksem pracy będą mieli też do wykorzystania także ograniczoną liczba nadgodzin. To 150 dodatkowych godzin w całym roku.
Na początku roku nawet jeśli lekarze będą realizowali 48 godzinny tydzień pracy, to pod koniec roku drugi parametr spowoduje, że braki kadrowe będą już bardzo widoczne - mówi doktor Marek Czekaj, ordynator oddziału anestezjologii i intensywnej terapii w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym numer 4 w Bytomiu.
Przeszło 700 lekarzy rezydentów w Łódzkiem zrezygnowało z pracy powyżej 48 godzin w tygodniu. Niemal co drugi medyk, w sumie około 100, ze szpitala Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Na szczęście mali pacjenci i ich rodzice nie odczuwają zmian. Kobieta, która przyjechała z chorym dzieckiem z Kielc, spokojnie czeka na zaplanowany zabieg. Obsługują dzieci, wszystko jest w porządku - powiedziała. Także przyjęcia do szpitala na razie odbywają się normalnie.
W Szpitalu Pediatrycznym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego umowy wypowiedziało ponad 100 osób. Problem w grafikach na styczeń widać już w połowie miesiąca. Wtedy przez protest pojawią się nieobsadzone dyżury w szpitalnym oddziale ratunkowym. W tych dniach pacjentów będzie przyjmował jeden lekarz, zamiast dwóch. To może się wiązać z wydłużeniem czasu, jaki pacjent spędzi w poczekalni - przyznaje dr Natalia Bilińska. Podkreśla, że większym problemem jest spór zbiorowy, w jaki pod koniec roku weszli z dyrekcją lekarze. To oznacza widmo nie protestu, ale strajku w lecznicy.
Według pracujących tam lekarzy, pacjenci mogą to odczuć dopiero w lutym i marcu, bo w tym szpitalu medycy są rozliczani za trzymiesięczny okres swojej pracy. Większość dyrektorów skomasowała nasze dyżury w styczniu, na przykład ja mam pięć dyżurów w styczniu, ale w lutym i w marcu już tych dyżurów będę mogła mieć maksymalnie jeden lub dwa - mówi dr Natalia Bilińska. Jak twierdzi, wtedy pojawi się problem ze znalezieniem lekarzy, którzy mogą pracować.
W Krakowie w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu klauzulę opt-out wypowiedziała 1/4 lekarzy, czyli konkretnie 106 medyków. Według dyrekcji, szpitalowi nie grozi paraliż, ale nastąpiły poważne ograniczenia zabiegów i operacji planowych, które nie zagrażają życiu ani zdrowi małych pacjentów. Dzieci, które mają być poddane takim zabiegom, trafiają na listę rezerwową - powiedziała nam Natalia Golińska-Adamska, rzecznik szpitala w Prokocimiu. Niestety wydłużają się kolejki do zabiegów planowych. Dyrekcja rozpisała grafik na styczeń. Ten grafik lekarzy jest napięty i dyrekcja cały czas pracuje nad tym, żeby ta praca szpitala przebiegała płynnie, żeby były zabezpieczone potrzeby pacjentów z Małopolski - mówi Adamska-Golińska.
W województwie śląskim klauzulę wypowiedziało 336 lekarzy - najwięcej w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym nr 4 w Bytomiu. Tam klauzulę opt-out wypowiedziało 35 rezydentów i 37 specjalistów. Grafik ułożony jest tam na dwa tygodnie. Pacjenci w stanie zagrożenia zdrowia i życia na pewno otrzymają pomoc - zapewnia dyrektor. Natomiast pacjenci, którzy mają zaplanowane przyjęcia i zabiegi muszą liczy się z opóźnieniami. Na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii z 24 lekarzy tylko 3 nie wypowiedziało klauzuli opt-out. Dziś jest dzień przyjęć do szpitala i operatywa w tym dniu jest zmniejszona, ale jutro będzie już taka sytuacja, że wszystkich planowych zabiegów na pewno nie zrealizujemy - mówi dr Marek Czekaj, ordynator anestezjologii i intensywnej terapii. W całym szpitalu pracuje 235 lekarzy. Oznacza to, że 30 procent załogi nie będzie teraz pracować dłużej niż 48 godzin.
W Beskidzkim Centrum Onkologii w Bielsku Białej dłużej niż 48 godzin tygodniowo nie chce pracować 53 lekarzy. Chętnych nie było przede wszystkim do pracy w izbie przyjęć. Zamiast niej dyrektor chce utworzyć Dział Obsługi Pacjenta, ale zapewnił, że w pierwszym tygodniu stycznia izba ma działać według starych zasad.
Kłopoty z obsadą dyżurów może mieć szpital urazowy w Piekarach Śląskich - klauzulę opt-out wypowiedziało tu 58 lekarzy oraz Sosnowiecki Szpital Miejski, gdzie z dodatkowych godzin zrezygnowało 32 lekarzy.
Na Dolnym Śląsku klauzulę opt-out wypowiedziało 205 rezydentów w 11 szpitalach. Najwięcej, bo aż 82 w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu, jednak dyrektor Piotr Pobrotyn zapewnia, że pacjenci nie mają się czego obawiać. To największy szpital w regionie i jeden z największych w Polsce. Klauzule wypowiedziało 82 z 410 rezydentów.
W Uniwersyteckim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Białymstoku z dłuższych dyżurów zrezygnowało 34 lekarzy. Na razie władze szpitala mówią o opóźnieniach w realizacji planowych świadczeń. Chodzi tutaj o zabiegi i badania w znieczuleniu - tomografię komputerową i rezonans magnetyczny. Rodzice małych pacjentów przed zaplanowanym zabiegiem muszą jeszcze potwierdzić go w sekretariacie oddziału, w którym zabieg był planowany. Jest to bardzo duży problem. Od stycznia mamy ułożone grafiki tylko w cyklu dyżurowym - powiedziała dyrektor placówki Anna Wasilewska. Szpital teraz pracuje tak jak wcześniej w czasie weekendów.
Nie tylko wypowiedziane klauzule opt-out są problemem dla szpitali. Z początkiem roku zawieszono funkjconowanie oddziału pediatrycznego w szpitalu w Giżycku w warmińsko-mazurskiem.
Przyczyną zawieszenia oddziału jest brak odpowiedniej liczby lekarzy do zapewnienia całodoboweh opieki. Na decyzję wpływ miała też nieduża liczba pacjentów. Obecnie na oddziale przebywa kilka osób. Gdy wyzdrowieją, zostaną wypisani do domów. Pozostali chorzy są kierowani do innych szpitali w regionie, w Ełku, Piszu i Kętrzynie. Dddział został na razie zawieszony na trzy miesiące.
Niepokoi mnie to i chciałbym prosić wszystkich lekarzy, aby dbali przede wszystkim o zdrowie pacjenta. Na pewno chciałbym też podkreślić to, że różnego rodzaju błędów, problemów, niedoskonałości nie da się uleczyć w krótkim czasie, bo 50 lat komuny i 25 lat dalekiej od doskonałości III RP doprowadziło nas do stanu, w którym jesteśmy - mówił premier Mateusz Morawiecki, pytany TVP Info o sytuację w służbie zdrowia.
Premier przypomniał, że dotychczas przyjęto ustawę o wzroście wynagrodzeń w służbie zdrowia i "fundamentalną, zupełnie nową ustawę o wzroście wydatków na służbę zdrowia w ciągu najbliższych kilku lat do 6 proc.". Przypomnę, że jeszcze trzy, cztery lata temu było to 3,95 proc. Tak odważny i śmiały krok jest czymś bez precedensu - ocenił Morawiecki.
Jak zaznaczył, lekarze-rezydenci to "niezwykle ważna grupa naszych młodych lekarzy, którzy będą dla Polski ważni przez kilkadziesiąt lat".
Chciałbym ich poprosić, abyśmy byli w dialogu; dać sobie nie kilka dni czy tygodni, lecz kilka miesięcy i parę lat, bo nie da się naprawić tych patologii, które narosły - zaznaczył premier.
Według Morawieckiego młodzi lekarze zarabiają "zdecydowanie za mało". Muszą brać dyżury, łatać swoje domowe budżety, ale powinni oni zostawać w kraju - mówił Morawiecki.
Wszyscy by chcieli zarabiać jeszcze więcej i ja to rozumiem - proszę o trochę cierpliwości. Trzeba rozmawiać, pokazywać gdzie te pieniądze wyciekają z tego systemu. Znajdźmy razem te miejsca. Ja podpowiem: przez eksport leków refundowanych, polski podatnik, który nie jest tak zamożny, finansuje leki dla bogatego podatnika austriackiego, holenderskiego, niemieckiego czy duńskiego. Przecież to jest absolutna patologia - tak nie powinno być - zauważył Morawiecki.
Przypomniał, że przez ostatnich kilkanaście lat z Polski wyjechało 30 tys. lekarzy. To jest tak, że biedna jeszcze stosunkowo Polska, płaci na bogatych Niemców, Szwedów czy Francuzów. To przecież nie jest normalny system. Zapłaciliśmy 30 mld zł innym państwom poprzez ‘eksport’ naszych lekarzy. Ci lekarze, których Polska wykształciła, powinni tutaj zostać przez ileś lat - ocenił premier.
(j./ag)